poniedziałek, 17 sierpnia 2015

O tym jak mi ciężko i bilans dwulatka

Ostatnio nie pisałam. Upały które nawiedziły nasz kraj dały mi mocno w kość, zresztą wszystkim. Pulpet stale rozdrażniony, mąż naburmuszony, ja ledwo ciułam z powiększającym się coraz bardziej brzuchem. Chodzę jak opryskiwacz, a jeszcze miesiąc muszę podołać. Najlepsze, że mój mąż woli robić za gosposię domową, niż wychodzić z Pulpetem na dwór. Często się z tego powodu kłócimy, bo Schab mi już dość mocno ciąży, a u boku z żywiołowym dwulatkiem, gdzie czasem muszę go w pędy gonić by nie wtargnął na miejską obwodnicę wyciska ze mnie siódme poty. Codziennie z nim wychodzę na okoliczne place zabaw i do parków, ale jest mi coraz ciężej.

Mieszkając całe życie w kamienicy z ogródkiem, odczuwam teraz ogromny tego brak. Jako dziecko jadłam jabłka z drzewa i marchewki z ziemi, biegając całymi dniami po kamionce. Pulpet ma to od czasu do czasu gdy odwiedzimy dziadków. Poza tym publiczne place zabaw i zahulane chodniki przez drącą się młodzież. Ja wiem wiem, ludzie tak żyją... ale ciężko jest mi się przyzwyczaić bo mieszkam w bloku dopiero 1,5 roku. Teraz mieć dom to trzeba wziąć kredyt, pożyczyć cudze - oddawać swoje. Perspektywa mieszkania w czwórkę na dwóch pokojach nie wygląda zachęcająco, ale nie mogę narzekać więcej - mieszkanie dostałam w spadku. 

***

W zeszłym tygodniu przeszłam się z Pulpetem na bilans dwulatka. Weszliśmy do gabinetu bez czekania, bo w przechodni hulało wiatrem, takie pustki. To nie była pediatra - jakaś zwykła internistka, ciemny kok na głowie, oczy wlepione w monitor, na ścianach obrazy z jakimiś górskimi widoczkami, na półkach pamiątki i muzyczka disco w tle. Nie spojrzała na nas od razu, musiała minąć chwila by się zorientowała, że ktoś w ogóle wszedł w jej zacne progi. 'Dziecko na coś choruje' - zapytała, odpowiedziałam, że nie choruje. Wzięła książeczkę zdrowia nie spojrzawszy na moje dziecko, pozaznaczała rubryki trzymając długopis dziwnie z góry, oddała książeczkę dodając 'Zważyć i zmierzyć u pielęgniarek. Do widzenia'. 

I???? To wszystko????? Oddaliliśmy się z jej zacnych progów po minucie wizyty. 

Co to był za bilans dwulatka? Jakiś sens miała ta wizyta? Bo według mnie to jakaś totalna strata czasu. Nic mnie już nie dziwi, zwłaszcza w służbie zdrowia. Ginekolog do której chodzę przyjmuje na fundusz, a wolne miejsca ma dopiero w listopadzie 2016r. Gdzie ja tu z ciążą do niej. Phi. Prywatnie wszystko trzeba załatwiać. 

Życie.

4 komentarze:

  1. Pogon swojego mena na dwor z dzieckiem! Niech to bedxie jego obowiazek, Ty teraz powinnas odpoxzywac i zbierac sily na wielki dzien:-) no co za facet! Faceci to kosmici.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pogoniłam, pogoniłam. Dzisiaj z rana wyrzuciłam na piłeczkę z dzieckiem. Oj siły się przydadzą na wielki dzień i kilka lat po ;)

      Usuń
  2. Bzdura z ta sluzba zdrowia. Smiech na sali! Sprywatyzowac. Jak u Nas. My musimy placic za kazda wizyte u lekarza, za szpital, ale mamy ubezpieczenie , ktore odda Nam polowe kosztow. Od tego roku wszedl nowy przepis, ze dzieci do lat 6 maja darmowa opieke zdrowotna. Wreszcie!

    Jeszcze miesiac?
    To ladna kuleczka z Ciebie musi juz byc.
    Ja wiem, ze emocje daja gore. Hormony szaleja... niech tylko Maz postara sie byc bardziej wyrozumialy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie tak, do polskiej służby zdrowia trzeba mieć żelazne zdrowie :( mąż o tyle dobrze mi robi, że gotuje obiady, robi zakupy i sprząta w kuchni....chociaż to...

    OdpowiedzUsuń