wtorek, 10 listopada 2015

Nie koniec problemów

Mimo, że ten rok się jeszcze nie skończył, uznaję go za pechowy dla mojej rodziny, a właściwie rodziny po stronie męża. Najpierw szwagierce zaczęła gnić ręka z powodu infekcji bakterią i musiała mieć przeszczep skóry, potem synek drugiej szwagierki zachorował na rzadką chorobę, przez co miał długi czas powiększoną wątrobę, a latem teść miał duże problemy z sercem. W drugiej połowie roku siostrze męża wykryli mięśniaka macicy i musiała mieć operację, w październiku Schab miał operację na otwartym sercu. Z babcią męża jest krucho, bo zaczęła się przewracać (ma 95 lat), a teraz na głowę zachorował mój mąż. Siebie zostawiłam na samym końcu. Rok się jeszcze nie skończył, ale tfu tfu oby jego koniec nastąpił szybko.

Przeciążenie ciążą, porodem, potem długi pobyt w szpitalach, rozłąka i ciągły stres spowodował, że schudłam dosyć mocno. 18 kg. Nogi zrobiły mi się tykowate, brzuch płaski jak decha, a właściwie lekko wklęsły, ramiona kościste, a o twarzy już nie wspomnę. Określiłabym to jako wrak człowieka patrząc na siebie w lusterku. Już przed porodem miałam kiepskie wyniki krwi, bo spadła mi hemoglobina i płytki krwi, a po porodzie dostawałam tardyferon na wzrost żelaza. Potem przez dłuższy czas nie mogłam się zmusić do jedzenia, zapominałam o tym. Przejażdżki z Leszna do Poznania, z Leszna do Katowic po parę razy, a dodatkowo jazda autobusami i tramwajami dwa razy dziennie, w przytłoczeniu z kaszlącymi, hrychlającymi pasażerami; dalekie dojścia z przystanków do szpitala, wspinanie się na 8 piętro - wykończyły mnie na fest. Włosy zrobiły mi się suche jak siano. Miałam chore gradło.

Jakby tego było mało, mój mąż dostał manii, schiz i czego tam jeszcze. Od czwartku bierze silne tabletki uspokajające, które zapisał mu psychiatra. Właściwie gdyby nie dzieci i różaniec to wylądowałabym w psychiatryku razem z nim. Na szczęście tabletki w jakiś sposób działają i mąż się uspokoił. Wczoraj ładnie posprzątał kuchnię i duży pokój, umyliśmy dzieci, obejrzeliśmy wspólnie film jak za dawnych czasów. Jest poprawa i to dość szybka, ale leczenie trochę potrwa.

Ja narazie ciągnę bez uspokajaczy. Muszę zajmować się swoją dwójeczką, która daje mi popalić, zwłaszcza Pulpet, który nadaje jak katarynka i wymaga ode mnie dużej uwagi. Schab leży cicho i przygląda się całym zdarzeniom, czasem oberwie od brata, który usiłuje okazać mu wielką miłość opierając na nim ręce. 

Muszę pilnować tej dwójki, jednak moja psychika i ciało są w stanie conajmniej średnim. Każda tkanka woła o pomstę do nieba i nakazuje o siebie zadbać. Chcę tego, mam nawet czas. Dzisiaj upiekłam z Pulpetem rogaliki na świętego Marcina. W planach mam też dokupienie paru mebli i ozdób do domu. Zaczęłam myśleć nawet o małym biznesie. Dzisiaj idę do psychologa. Nawet moje storczyki wypuściły łodygi i będą kwitnąć. Mąż też chce się uspokoić, chodzi do nowej pracy, leczy się.

Może wszystko się samo ułoży?




2 komentarze:

  1. Na pewno wszystko sie ulozy.
    Niedobrze, ze Maz jest na psychotropach, bo one naprawde zmieniaja czlowieka. Czasem na lepsze, a czasem tylko pogarszaja sytuacje.
    Duzo przeszliscie, ale w Was sila.
    Ty Mama, musisz odpoczac. Koniecznie.
    Ja tez chodzilam jak katarynka, az w koncu zaslablam raz, drugi, pojawily sie zawroty itp. Staram sie odpoczywac kiedy tylko moge,chociaz tego czasu malo.
    Wierze, ze Nowy Rok bedzie dla Was o wiele bardziej pomyslny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Po nocy zawsze przychodzi słońce, zaświeci i dla Was. Za Wami dużo bardzo trudnych chwil. Mówi się,ze limit pecha został wyczerpany, a teraz może być już tylko lepiej. Najważniejsze by młodszy wracał do zdrowia. A mąż zmaga się z depresja? Dobrze, że się leczy,bierze leki,zatem choroba pod kontrolą.
    Też wez się za siebie, swoje zdrowie, bardzo dużo schudlas, ale się nie dziwię, taki stres. ... dużo dobrego wam życzę kochani!

    OdpowiedzUsuń