Mimo, że ten rok się jeszcze nie skończył, uznaję go za pechowy dla mojej rodziny, a właściwie rodziny po stronie męża. Najpierw szwagierce zaczęła gnić ręka z powodu infekcji bakterią i musiała mieć przeszczep skóry, potem synek drugiej szwagierki zachorował na rzadką chorobę, przez co miał długi czas powiększoną wątrobę, a latem teść miał duże problemy z sercem. W drugiej połowie roku siostrze męża wykryli mięśniaka macicy i musiała mieć operację, w październiku Schab miał operację na otwartym sercu. Z babcią męża jest krucho, bo zaczęła się przewracać (ma 95 lat), a teraz na głowę zachorował mój mąż. Siebie zostawiłam na samym końcu. Rok się jeszcze nie skończył, ale tfu tfu oby jego koniec nastąpił szybko.
Przeciążenie ciążą, porodem, potem długi pobyt w szpitalach, rozłąka i ciągły stres spowodował, że schudłam dosyć mocno. 18 kg. Nogi zrobiły mi się tykowate, brzuch płaski jak decha, a właściwie lekko wklęsły, ramiona kościste, a o twarzy już nie wspomnę. Określiłabym to jako wrak człowieka patrząc na siebie w lusterku. Już przed porodem miałam kiepskie wyniki krwi, bo spadła mi hemoglobina i płytki krwi, a po porodzie dostawałam tardyferon na wzrost żelaza. Potem przez dłuższy czas nie mogłam się zmusić do jedzenia, zapominałam o tym. Przejażdżki z Leszna do Poznania, z Leszna do Katowic po parę razy, a dodatkowo jazda autobusami i tramwajami dwa razy dziennie, w przytłoczeniu z kaszlącymi, hrychlającymi pasażerami; dalekie dojścia z przystanków do szpitala, wspinanie się na 8 piętro - wykończyły mnie na fest. Włosy zrobiły mi się suche jak siano. Miałam chore gradło.
Jakby tego było mało, mój mąż dostał manii, schiz i czego tam jeszcze. Od czwartku bierze silne tabletki uspokajające, które zapisał mu psychiatra. Właściwie gdyby nie dzieci i różaniec to wylądowałabym w psychiatryku razem z nim. Na szczęście tabletki w jakiś sposób działają i mąż się uspokoił. Wczoraj ładnie posprzątał kuchnię i duży pokój, umyliśmy dzieci, obejrzeliśmy wspólnie film jak za dawnych czasów. Jest poprawa i to dość szybka, ale leczenie trochę potrwa.
Ja narazie ciągnę bez uspokajaczy. Muszę zajmować się swoją dwójeczką, która daje mi popalić, zwłaszcza Pulpet, który nadaje jak katarynka i wymaga ode mnie dużej uwagi. Schab leży cicho i przygląda się całym zdarzeniom, czasem oberwie od brata, który usiłuje okazać mu wielką miłość opierając na nim ręce.
Muszę pilnować tej dwójki, jednak moja psychika i ciało są w stanie conajmniej średnim. Każda tkanka woła o pomstę do nieba i nakazuje o siebie zadbać. Chcę tego, mam nawet czas. Dzisiaj upiekłam z Pulpetem rogaliki na świętego Marcina. W planach mam też dokupienie paru mebli i ozdób do domu. Zaczęłam myśleć nawet o małym biznesie. Dzisiaj idę do psychologa. Nawet moje storczyki wypuściły łodygi i będą kwitnąć. Mąż też chce się uspokoić, chodzi do nowej pracy, leczy się.
Może wszystko się samo ułoży?
Na pewno wszystko sie ulozy.
OdpowiedzUsuńNiedobrze, ze Maz jest na psychotropach, bo one naprawde zmieniaja czlowieka. Czasem na lepsze, a czasem tylko pogarszaja sytuacje.
Duzo przeszliscie, ale w Was sila.
Ty Mama, musisz odpoczac. Koniecznie.
Ja tez chodzilam jak katarynka, az w koncu zaslablam raz, drugi, pojawily sie zawroty itp. Staram sie odpoczywac kiedy tylko moge,chociaz tego czasu malo.
Wierze, ze Nowy Rok bedzie dla Was o wiele bardziej pomyslny...
Po nocy zawsze przychodzi słońce, zaświeci i dla Was. Za Wami dużo bardzo trudnych chwil. Mówi się,ze limit pecha został wyczerpany, a teraz może być już tylko lepiej. Najważniejsze by młodszy wracał do zdrowia. A mąż zmaga się z depresja? Dobrze, że się leczy,bierze leki,zatem choroba pod kontrolą.
OdpowiedzUsuńTeż wez się za siebie, swoje zdrowie, bardzo dużo schudlas, ale się nie dziwię, taki stres. ... dużo dobrego wam życzę kochani!